Jeszcze nigdy tak wielu, nie spociło się tak wiele, przez tak niewielu.

Gorąco – główne wspomnienie z wczorajszego koncertu Iron Maiden w Tauron Arenie. Gorąco było już na zewnątrz, gorąco było w środku, gorąco było publiczności i gorąco było zespołowi, co było bardzo mocno widać na twarzy Bruce’a, bo jak tylko się zatrzymał na chwilę, pot ciekł po mu twarzy i kapał z brody.

Ale nie o tym. O tym, że to był zajebisty koncert. Zaczęli tradycyjnie już, od Aces High. Nagłośnienie nie było prawidłowo na samym początku, mocno przegłośniona perkusja i trochę bas, które zagłuszyły nieco resztę, ale na szczęście dźwiękowcy nie zrobili sobie półtora godzinnej przerwy jak na GnR, tylko od razu poprawili i do końca utworu już było ok, a od kolejnych nagłośnienie było w punkt.

Poza samą muzyką, jak to bywa z Iron Maiden dostaliśmy też wizualny show. Co kawałek zmieniało się tło, Bruce co chwilę się dla nas przebierał, a z rusztowania co i rusz zwieszały się coraz to nowsze modele. O np. taki:

Przez moment miałem wrażenie, że chłopaki się naoglądali Rammsteina – wielki srebrny anioł (Engel dla przypomnienia), zaczesane włosy i… tak, miotacz płomieni na Iron Maiden. Nie wygląda? Proszę:

Było też słupy ognia (jakby nie było dość gorąco :)), a nawet trochę fajerwerków.

Całość była jak pędzący pociąg, którego się nie da zatrzymać. Jedyny postój był bodajże po trzecim kawałku, kiedy Bruce powiedział bawcie się dobrze, spoko że jesteście, trochę połechtał nasz patriotyzm mówiąc o Polakach w dywizjonie 303 i obiecał, że więcej nie będzie już gadał. I tak było. Niczym kawalkada, kawałki leciały jeden za drugim, bez przerw, bez przestojów, bez możliwości złapania oddechu i bez pierdolenia.

Ci panowie mają po około 60 lat. Nie wyglądają. I nie dają po sobie poznać. Biegają, skaczą i wirują na scenie, 2 godziny nieprzerwanego grania, a to wszystko w niemiłosiernym cieple. Nie pozwolili też potencjalnemu zmęczeniu czy gorącu wpłynąć na jakoś występu. Chyle czoła, pełen profesjonalizm.

Setlista też niczego sobie:
Aces High
Where Eagles Dare
2 Minutes to Midnight
The Clansman
The Trooper
Revelations
For the Greater Good of God
The Wicker Man
Sign of the Cross
Flight of the Icarus
Fear of the Dark
The Number of the Beast
Iron Maiden
The Evil That Men Do
Hallowed By Thy Name
Run to the Hills

Czyli absolutne klasyki przede wszystkim, ale również pewne bonus, szczególnie dla mnie. Przede wszystkim jestem wdzięczny z Revelations, ponieważ jest to moja ulubiona kompozycja Żelaznej Dziewicy. A także za Wicker Man (Brave New World) oraz For the Greater Good of Good (A Matter of Life and Death), bo są to najlepsze kawałki z odpowiednich płyt i top 5 najlepszych po roku 1990.

Także śmiało rzucam hasłem, że to najlepszy koncert (póki co) w tym roku.

Chciałem także pozdrowić:
1. Krzysia z Nocnego Kochanka (i dwójkę losowych ludzi, którzy się podpięli pod zdjęcie…)

2. Adama, z pewnego znanego polskiego zespołu 🙂 (tak chodzi o Nergala, ale nie ma foty).
3. Ziomeczków, do których się podpiąłem jak parli do przodu.
4. Dwóch grubych ziomków, na których byłem oparty drugą część koncertu i za to, że nie skakali bez przerwy, przez do mogłem cyknąć parę fotek.
5. Ochroniarzy, którzy dosyć trywialnie kazali nam wypierdalać. Nie dość, że wypędzili ludzi od barierek jak bydło, to jeszcze jeden dojebał hasłem „ja tu jestem już od 13stej”. No kurwa, a nie za to Ci płacą? Jak Ci ilość godzin nie pasuje to w Biedronce są zmiany po 8h. Dżizas. Druga sprawa to ludzie po koncercie stali po merch, łącznie ze mną, bo se chciałem kupić koszulkę, ale nie tarmosić jej na koncercie. A ci mnie cisną taśmą i „zapraszamy do wyjścia”. Mówię hola hola, państwo sprzedają, ja chce kupić. A drugi na to: „przed było też otwarte, cza było wcześniej kupić”. No bo przecież kurwa. Na szczęście jestem spokojny, użyłem logicznej argumentacji i udało się przekonać kolegów, że 5 minut ich nie zbawi i kupiłem sobie koszulkę. Ale niesmak pozostał, chamstwo i wiocha.
6. Na koniec, pozdrawiam człowieka o złotym sercu z ekipy dźwiękowej. Kiedy zupełnie wysuszony (i „wypraszany” przez ochronę), udawałem się w kierunku wyjścia, zobaczyłem, że koledzy z sekcji technicznej mają piwo. Zapytałem grzecznie czy być może mogę łyka czy też odkupić jednego, na co kolega powiedział „fuck off with your money!”, uśmiechnął się, nalał mi do kubeczka i życzył zdrowia :). Bonusem jest, że nie był to zwykły FHP-owy lager, tylko bardzo dobry, markowy Trooper – o taki. A to radosny, mokry na zewnątrz i wysuszony w środku ja:

Teraz się nawodnić, bo dziś wieczorem, znowu podnosimy żelazka ^^.